Produkcje oparte na modelu „gra jako usługa” nigdy nie należały do moich ulubionych. Choć na pierwszy rzut oka kuszą regularnymi aktualizacjami i zazwyczaj darmowym dostępem, z przykrością stwierdzam, że czas w nie zainwestowany przekłada się raczej na stracone pieniądze, a nie na satysfakcję. Rozumiem, że dla niektórych graczy ciągłe nowości są powodem, by wracać do wirtualnych światów, ja jednak widzę w tym poważne mankamenty. Analizując to zagadnienie, dostrzegam, jak wiele osób poświęca swój czas i środki, a w zamian otrzymuje jedynie niepełne, wybiórcze doświadczenia. To główne powody, dla których nie jestem entuzjastą gier serwisowych.
1. Monetizacja wymknęła się spod kontroli
Agresywny i nachalny system mikrotransakcji w grach serwisowych, a w zasadzie w całej branży, ma ogromny wpływ na moje preferencje. To jeden z moich głównych filtrów przy wyborze gier. Choć z przyjemnością gram w Helldivers 2 i śledzę kolejne sezony w Diablo 4, problematyczna monetyzacja skutecznie obniża mój entuzjazm do dłuższej rozgrywki. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że dostaję produkt o obniżonej jakości.
Mamy tu przepustki sezonowe, karty sezonowe, a także bezsensowne opłaty dające przewagę w rozgrywce. Kosmetyczne mikrotransakcje, które kiedyś traktowałem z pewnym pobłażaniem, teraz również budzą mój sprzeciw. Ta bezpardonowa pogoń za zyskiem spowodowała, że wiele gier na rynek trafiło niekompletnych. Fallout 76 przy premierze był chaotyczny, Babylon’s Fall został zamknięty, a Concord zmuszony do powrotu w formie free-to-play, a to zaledwie kilka przykładów.
Co gorsza, monetyzacja jest głęboko wkorzeniona w gry, po które sięgają dzieci, jak Fortnite i Roblox. Grając z moimi dziećmi w Roblox, jestem zdumiony manipulacyjną stroną tej platformy. Ciężko jest grać, nie będąc zasypywanym wyskakującymi okienkami z mikrotransakcjami, a moim „ulubionym” trikiem jest oferowanie zakupu karty, która te okienka wyłącza.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko wspieraniu gier, które się ceni, ale monetyzacja dawno przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości.
2. Brak szacunku dla mojego czasu
Nigdy nie byłem zwolennikiem systemów, które nieustannie się zmieniają. Mimo to, mam sentyment do gier MMO; chętnie wróciłbym do gry jako dziki druid w World of Warcraft Classic lub dokończył przygodę w FFXIV. Jednak FOMO (strach przed przegapieniem) jest notorycznie wykorzystywane jako narzędzie, co sprawia, że gra szybko staje się dla mnie męcząca.
Czuję, jakby ktoś inny próbował planować mój czas gry. Dlaczego nowa zawartość jest dostępna tylko dla najzagorzalszych graczy? Wolałbym podchodzić do gier w swoim własnym tempie, od początku do końca. Takie kompletne doświadczenie ma dla mnie o wiele większą wartość niż ten fragmentaryczny cykl, który od zawsze mnie frustrował.
Niektóre gry serwisowe zyskują na wartości dzięki ciekawej mechanice rozgrywki. System poruszania się w Black Ops 6 skłonił mnie, przynajmniej tymczasowo, do ponownego wykupienia abonamentu Game Pass. To bawi mnie przez miesiąc czy dwa, ale potem ta „przypadłość” gier serwisowych zniechęca mnie i rezygnuję.
Jednym z aspektów, który doceniam w ciągle zmieniających się grach, są historie. Uwielbiam te wyjątkowe momenty, ważne wydarzenia i zacieśniające się relacje. Sam kilka z nich przeżyłem i jestem przekonany, że wy też. Uważam, że to wyjątkowe, wspólne przeżycia, które gry wieloosobowe oferują w większym stopniu niż produkcje dla jednego gracza.
3. Gry serwisowe są anty-preserwacyjne
Gdy serwery przestają działać – a nie można ich przecież utrzymywać w nieskończoność – nie ma żadnej gwarancji, że zostanie wypuszczona poprawka, która umożliwi dalszą rozgrywkę po zamknięciu studia. Nie mam szansy, by wrócić do początków League of Legends, gdy sezony jeszcze nie istniały, a ja zaczynałem swoją przygodę z grą.
Sytuacja działa też w drugą stronę. To, jak gra wygląda na początku i na końcu, może się znacznie różnić, tak jak w przypadku Destiny 2. Płyty nie zawierają pełnych danych, więc pozostaje nam jedynie niepełna wersja.
To wszystko powinno być zachowane. Powinniśmy postępować jak Bractwo Stali, ale bez ich nacjonalizmu, i chronić tak wiele mediów, jak to tylko możliwe.
Połączenie peer-to-peer to dobry pierwszy krok, ale możliwość uruchomienia własnego serwera po „śmierci” gry powinna być standardem. W przeciwnym razie fani martwej gry będą musieli szukać niepewnych rozwiązań, co może prowadzić do tego, że wirusy na powrót pojawią się w zakamarkach waszych komputerów.
Naprawdę starałem się dać szansę grom serwisowym, ale cieszę się, że nigdy nie zyskały mojej sympatii. Zadowalam się tym, co mam, pielęgnuję to, co jest teraz, i obserwuję, jak fala gier jako usługi przepływa obok mnie. Nie będę też rozpaczał nad ich ewentualnym upadkiem.